Notatki z podroży

________________________________________________________________________

Dzieci Kambodży

________________________________________________________________________

Trochę długo przymierzałam się do opublikowania i w ogóle przejrzenia zdjęć dzieci z Kambodży, a to głownie z tej przyczyny, że nie kojarzyły mi się z tym najradośniejszym etapem w podróży.
Gdy oglądasz takie zdjęcia w gazecie czy w internecie, myślisz sobie, egzotyka, inny daleki kraj, jakaś dzika społeczność, w zasadzie tak tobie obca, że aż nie prawdziwa.


Na jeziorze Tonle Sap

I niby to nic nowego, bieda i żebrzące dzieci, można takie spotkać wszędzie i u nas tej biedy nie brakuje, ale istnieje podstawowa różnica pomiędzy powszechnością biedy tam i u nas. Nasza bieda nie siedzi na każdym centymetrze ulicy, pola i miasta, a tamtejszej nie sposób ominąć, hotel do którego zmierzasz jest jak „oaza” na pustyni rozpaczy i czujesz się w nim winna, że jesz, śpisz w czystej pościeli, słuchasz muzyki i, że zostawiasz jedzenie na talerzu. Przy okazji przeszywa cię prawdziwy strach i pytanie, czy zawsze będziesz już tu gdzie jesteś w miejscu gdzie podają pełno jedzenia i kelner uśmiecha się do ciebie jak w filmie, czy może, to miejsce zmieni bieg koła Samsary ? A może raz na dole, a raz na górze, a innym razem gdzieś pośrodku ?

Dzieci pod murami  świątyń w Angkor Wat, bardzo  smutny, wręcz tragiczny i przejmujący widok.
Życie na jeziorze Tonle Sap


Oglądasz zdjęcia i na chwilę podziwiasz kunszt fotografa, może trochę zazdrościsz, że może nigdy nie zobaczysz „takich ludzi” takich miejsc na własne oczy, a potem jakimś dziwnym zrządzeniem losu, wysiadasz na lotnisku w Bangkoku, potem przekraczasz w ponad czterdziestostopniowym upale prymitywną granicę z Kambodżą stojąc w bardzo długiej kolejce i nie wiesz gdzie jesteś, ani co tu robisz? Wita cię prawdziwie trzeci świat.

Na granicy z Kambodżą

W jednej chwili ożywa materiał z filmów dokumentalnych w najlepszej jakości „technologii 5D” i wszystko dzieje się obok ciebie na wyciągnięcie dłoni, śmierdzi autentycznym potem, stresem i w okół panuje specyficzna atmosfera.

Na początek

Mijam nie młodą już kobietę, ciągnie ogromny drewniany wóz po brzegi wypełniony workami z cebulą, od tyłu pomagają go jej pchać, całkiem małe dzieci. Mijamy się, ona zaprzężona jak koń ze strumieniami potu na czole i nabrzmiałymi od wysiłku żyłami na twarzy i rękach, mijamy się, na moment nasze spojrzenia napotykają na siebie, patrzymy sobie w oczy, o czym myślimy ?! Ja że jestem w najprawdziwszym piekle w świecie „za karę” o którym nie miałam pojęcia, że istnieje na prawdę.

I niby to nic nowego, bieda i żebrzące dzieci, można takie spotkać wszędzie i u nas tej biedy nie brakuje, ale istnieje podstawowa różnica pomiędzy powszechnością biedy tam i u nas. Nasza bieda nie siedzi na każdym centymetrze ulicy, pola i miasta, a tamtejszej nie sposób ominąć, hotel do którego zmierzasz jest jak „oaza” na pustyni rozpaczy i czujesz się w nim winna, że jesz, śpisz w czystej pościeli, słuchasz muzyki i, że zostawiasz jedzenie na talerzu. Przy okazji przeszywa cię prawdziwy strach i pytanie, czy zawsze będziesz już tu gdzie jesteś w miejscu gdzie podają pełno jedzenia i kelner uśmiecha się do ciebie jak w filmie, czy może, to miejsce zmieni bieg koła Samsary ? A może raz na dole, a raz na górze, a innym razem gdzieś pośrodku ?

Na granicy
Na granicy z Kambożą
Raz na wozie, a raz …

Największym zaskoczeniem były dla mnie moje własne emocje ( może dusza..), tych, nie mogłabym zgadnąć nawet we śnie. Co innego film, gazeta czy książka, a co innego zaraz obok, tak bezpośrednio, twarzą w twarz z ostrą walką o byt i pouczającym głosem przewodnika, „świata nie zbawisz” . Determinacja, która, aż bolała i bezwzględnie dotykała mnie osobiście. Stojąc w grupie tych dzieci, czułam ich i swoje napięcie – stres jak na wojnie, przed pojedynkiem, a nie przed transakcją „kup za dolara” którego masz w kieszeni i choćbyś wydała ich ze sto to i tak ci na obiad nie zabraknie. Co ciekawe w Kambodży, dzieci które ja spotkałam nie żebrały, a zawsze miały mi coś do zaoferowania, drewnianego ptaszka, piszczałkę, chusteczkę, albo twarz do fotografii. Nie po raz pierwszy poczułam, że strach się bać ślepego losu i jeśli istnieje coś takiego jak „karma”, to nie jest ślepa.

Przez głowę przeleciały mi jakieś kościelne słowa; „Błogosławieni ci którzy się boją Pana” ? A co jeśli za znaczeniem tego tekstu kryje się coś innego niż tylko bóg personalnie, a Bóg jako władająca i panująca nad naszymi losami własna Karma ( Pan) ? Czyli suma naszych złych i dobrych uczynków … Po co komu wymyślać bajki o piekle, ze smołą, kotłem i ogniem, wystarczy pomyśleć o powtórnym przyjściu na świat właśnie tam w gorącej jak piekło Kambodży. Nawet gdyby tak było, to moje myśli pobiegły do mojego dzieciństwa, za dziewczynką która urodziła się w Polsce. Z tamtego punktu widzenia nie miałam absolutnie żadnej skargi do losu o miejsce swojego pochodzenia i w trymiga pojęłam jaka jestem szczęśliwa przychodząc na świat, właśnie w kraju na Wisłą.
Dzieci w Kambodży żeby zarobić tego „one” dolara, starają się na wszystkie sposoby wydobyć je od przejeżdżających turystów, jedne z nich są bardziej sprytne, a nawet przebiegłe, inne bardzo wrażliwe i delikatne jak dziewczynka, od której za kilka tajlandzkich Batów kupiłam chustę.

Wrażliwsza, cichsza chwytająca za serce. O tych oczach nie można zapomnieć.

Była najmłodsza w grupie starszych od niej dziewczynek, nieśmiała, stłamszona, trzymana przez inne dzieci na uboczu. Mówiła cichutko, jakby wątpiła, że ją zobaczę, wyglądała na wystraszoną i było jej wszystko jedno ile i co dostanie za te swoje chusteczki. Wrażliwa mała, może siedmioletnia dziewczynka, mówiła do mnie po cichutku, wyciągając swój ręczny straganik z apaszkami, absolutnie mi się nie narzucając.. Zrobiła na mnie wrażenie, nagle jakbym się ocknęła i przestała widzieć wszystkie inne te bardziej przebojowe tuż obok. Co ja mogłam zrobić dla tej małej kochanej i zagubionej dziewczynki ? Kupić od niej wszystkie szaliczki ? Pogłaskać po głowie, czy adoptować. Tylko to ostatnie coś by zmieniło w jej życiu, ale nie jestem przecież Angeliną Jolie, która po nagraniach któregoś ze swoich filmów w Kambodży tak się wzruszyła losem tych malców, że adoptowała aż dwójkę dzieci.

Nie zapomnę też dzieci wyczekujących na nas pod restauracją dla turystów, odgrodzonej od reszty tego świata kratami z drewna. Z jednej strony my i full jedzenia z drugiej wpatrujące się w nas dzieci poobwieszane czym się da, koralikami, ręcznie wykonanymi zabawkami w oczekiwaniu żeby nas dopaść i wytargować jak najwięcej. To było był najbardziej stresotwórczy posiłek jaki kiedykolwiek jadłam. A kelnerzy, przynosili, przekąski, pierwsze danie, drugie danie i desery i nawet coś jeszcze, że trudno to było w siebie wepchnąć. Całym tym żarciem tylko z jednego obiadu, można byłoby wykarmić całą wioskę, a tym czasem ludzie degustowali, próbowali i zostawiali.

Tak sobie pomyślałam, że choćbym rozdała im wszystko co mam i sama poszła zbierać ryż za ich mamy i taty, ich biedy nie ubędzie, ani trochę.
Prowizoryczna drewniana krata oddzielała te dwa światy, mój i ich, a ja czułam się toksyczne jak cholera wypełniając brzuch przy takiej widowni i za nic nie chciałam znaleźć się po drugiej stronie tej barykady.
W jakiś przedziwny sposób, nie bardzo rozumiejąc czemu? Czułam się winna za ich los.

Pachnące mydełko.

W jednej z wiosek która odwiedziłam w Kambodży dałam dziewczynce pachnące mydełko, dlaczego nie pieniądze ? Ano dlatego, że wyjaśniono nam jeszcze przed wjazdem do wioski , że w rodzinie rodzi się pogarda i lekceważenie dla starszych osób w rodzinie, których nikt nie che fotografować, a ich dzieci zarabiają więcej od taty i mamy przez cały dzień brodzących po pachy w wodzie na polach ryżowych. Dałam więc pewnej dziewczynce mydełko i kilka innych drobiazgów z hotelu, które zabrałam na tę okoliczność, a ta gdy dostała mydełko, nie omieszkała pochwalić się tym co ma reszcie dzieci i młodszemu od niej, chyba braciszkowi. Malec rozpłakał się wniebogłosy i nie chciał nic innego tylko to samo mydełko, które dałam jego siostrzyczce, problem w tym, że ja, już nie miałam drugiego dla niego.

Dziewczynka i jej mydełko
Radość z otrzymanego mydełka

Chłopiec zanosił się więc w swej dziecięcej rozpaczy i nie chciał wziąć nic innego , tylko całym sobą jak to tylko dziecko potrafi, wykrzykiwał swoje nieszczęście. Po chwili podeszła do mnie jego mama i w bliżej niezrozumiałym dla mnie języku, łamiącym się i głosem gestykulując, zaczęła tłumaczyć się za zachowanie dziecka. Mówiła coś i łapała się za głowę przejęta i zawstydzona. Dotarło do mnie jakie życie potrafi być podłe w rezultacie i jakie poniżające. Tuż za tą pełną godności kobietą – matką, stał jej dom, chata-szałas na palach i ona z gromadką dzieci u boku, utyrana życiem „staruszka”, po trzydziestce, a może i po dwudziestce ?. Poczułam jak w serce wbija mi się kolejny cierń.

Kambodża to piekło kobiet, matek, dzieci i starszych ludzi.

Robiłam te zdjęcia, bo tym razem, w takiej roli postawił mnie los, tam gdzie mogłam „płaciłam” sumiennie i z rozsądkiem za pstrykniętą fotografię, a dzieci chętnie pozowały i ja czułam każde z nich swoim „raczym” sercem.. Nie wiem, czy dałabym radę sama przeżyć na tym świecie, gdyby nie głos rozsądku mojego przewodnika; – Czy ty nie rozumiesz,,, że świata nie zbawisz !
– Rozumiem, rozumiem że całego nie zbawię i nie na zawsze, ale na kilka minut też warto zbawiać. Odpowiadałam.

Dzieci w Kambodży robią co mogą, trzylatki klękają przed ludźmi i modlą się do nich na ulicy ( może to i rozsądniejsze niż do głuchej jak pień figury, czy obrazu), okręcają sobie węże dookoła głowy, albo prezentują do zdjęć urwane przez minę nogę, albo rękę.

Moje zdanie na temat stwierdzenia; „Świata nie zbawisz” Nie odwracaj się plecami od tych ludzi i kieruj się intuicją !

Otóż w związku z tymi słowami przypomniała mi się pewna opowieść o rybach które z powodu jakiejś klęski żywiołowej znalazły się pewnego dnia poza wodami jeziora, dusząc się na brzegu w oczekiwaniu na nieuniknioną śmierć. Obok jeziora przechodziło dwoje ludzi, jeden z nich wykonywał zdawałoby się syzyfową pracę, schylał się po ryby i wrzucał je na powrót do wód jeziora. Drugi człowiek bacznie mu się przyglądał i tylko kiwał z politowaniem głową, po czym podszedł do tego tamtego i zapytał; – Czy nie widzisz jaki jesteś głupi i że to bez różnicy, ile byś nie wrzucił, to większość tych ryb i tak zdechnie ?

Na to tamten mu odpowiedział; – Wszystkich to może i nie ocalę, ale tej jednej którą podniosę z brzegu i wrzucę na powrót do jeziora, to nie jest bez różnicy !

Serce podpowie jak postąpić

W końcu nie ma się co dziwić, ani irytować, każdy z nas w ich położeniu, z ich życiem i losem, robił by dokładnie to samo, rzucał się na przybysza z dolarami w kieszeni. Poza rybołówstwem, rękodziełem, i świątyniami w Angkor Wat, z całą pewnością. to ich główne źródło utrzymania. Turysta, to przypływające i odpływające jedzenie i ubranie.
Jak ja sobie z tym dałam radę ?
Prawie zostałam rozszarpana, z wyrzutami sumienia, że ja mam, a oni nie mają i nie mogę zapełnić ich kieszeni, ani zmienić ich losu.
Cokolwiek bym nie wsypała do ich rąk, zawsze były puste i ponownie wyciągnięte w moim kierunku.
W związku z tym stwierdziłam, że jestem jak ten król z pewnej buddyjskiej opowieści.

Żebracza miska, zawsze pusta.
Najważniejsze, aby być królem samego siebie.
Któregoś razu pewien król napotkał na swej drodze żebraka. Żebrak był bezczelnym żebrakiem, który ani myślał zejść królowi z drogi, a żeby tego było mało, zagradzał ją królowie i uniemożliwiał orszakowi królewskiemu ominięcie jego i jego żebraczej miski.
Król stracił cierpliwość i osobiście przemówił do żebraka, czy zdaje sobie sprawę z tego, że ma do czynienia z samym królem, władcą tego kraju ?
Na to żebrak zaśmiał się bezczelnie, wyciągnął przed siebie swoją pustą miskę i powiedział do króla, że jeśli w istocie jest prawdziwym królem, zdoła zapełnić jego miskę do pełna, a jeśli nie zdoła, to nie jest królem niczego poza samym sobą.
Król najpierw się wściekł, ale żeby udowodnić swoją potęgę, opanował się i zgodził na propozycję żebraka. Wrzucił do żebraczej miski najpierw wszystko co miał przy sobie, ale ta nadal pozostawała pusta. Czego do niej nie włożył, wszystko w dziwny sposób znikało. Potem kazał przywieść złoto z królewskiego skarbca, ale żebracza micha, przez cały czas świeciła pustką. Ile by w nią nie ładował swoich skarbów, ta natychmiast zamieniała je w nic.

W końcu podszedł do króla sam żebrak i rzekł do niego: – Królu, ta miska jest nie do zaspokojenia, wsypując do niej złoto bez zastanowienia, niczego dobrego nie robisz, bo ani ja, żebrak, nie mam z tego żadnej korzyści, ani ta miska nie zamieni się w złoto, od wsypywanego do niej złota. Patrz królu jak była miedziana, tak i jest, a ty stracisz majątek, przestaniesz być królem i w twoim kraju zapanuje chaos. Możesz do niej włożyć i siebie, i swoich poddanych, a ciebie i ich też pochłonie, taka jest nienasycona i nie do zaspokojenia.

Bo widzisz królu, ta miska, nazywa się ludzką rządzą. Moim pragnieniem jest wciąż od nowa ją wypełniać. Twoim jest być królem i mieć władzę i absolutną kontrolę nad wszystkim. Jedno i drugie nie ma żadnej wartości, jest tylko ludzkim pragnieniem i nienasyconą rządzą, zawsze nie zaspokojoną.

Turyści w wiosce

Najsmutniejsza jest Samotność pośród ludzi

Życie na jeziorze Tonle Sap

Życie na jeziorze Tonle Sap
Kiedyś, kiedy jeszcze byłam małą dziewczynką bardzo marzyłam o właśnie takim domu na wodzie

Życie na jeziorze Tonle Sap
Dzieci na murach świątyni w Angkor Wat

Poza samochodem
Ależ ten malec był spięty i zdeterminowany, za nim stała krzycząca na niego kobieta, pracował.
Przypływający

Starsze dzieci
Przed świątynią Angkor Wat

Dzieci kąpiące się w jeziorze Tonle Sap u ujścia rzeki Mekongu

Dzieci pod murami ruin świątynnych w Kambodży
W wiosce nieopodal jeziora Tonle Sap

___________________________________________________________________________

Magiczne Apsary

__________________________________________________________________________

/KAMBODŻA/ Nazwa Apsary została zaadoptowana w starożytności do określania tancerzy świątynnych, którzy wykonywali tańce na pogrzebach władców a także w czasie, kiedy wypraszali oni łaski u bogów, a same tańce miały nie tylko służyć modlitwom i łączeniu świata ziemskiego z boskim, ale także wychwalaniu władcy, podkreślaniu jego wielkości i zamożności. Na początku XX wieku kambodżańskie tancerki zostały odkryte przez francuskich podróżników, którzy zorganizowali im występy w Paryżu. Zaskarbiły one sobie chyba wszystkie serca siedzące na widowni ze szczególnym uwzględnieniem malarza i rzeźbiarza Augusta Rodin, który namalował wiele akwarel przedstawiających tancerki.


Klika wspomnieniowych filmików nakręconych podczas kolacji w Phnom Penh

<br/>

___________________________________________________________________________

Kapadocja – kraina pięknych koni

________________________________________________________________________

Nic podobnego, koni nie spotkałam, ani pięknych, ani brzydkich. 

Zamiast tego cud natury i podziemne miasto

To był kilkudniowy wypad, do jednego z najpiękniejszych krajobrazowo miejsc w Turcji.  Klimat w Kapadocji, troszeczkę odbiegał od nieznośnych upalnych tropików z nad morza śródziemnego. Dzień witał temperaturą zbliżoną do klasyki upału, czyli plus 40 stopni w słońcu. Wieczorami , zdecydowanie bardziej rześko i przyjemnie się spacerowało i oddychało, aniżeli w dusznym i parnym Goynuk.

Na temat Kapadocji, można znaleźć w internecie morze informacji. O budowie skał, wulkanów, z czego powstały, dlaczego akurat tam, stworzył się księżycowy krajobraz. itd.   Dlatego poniżej piszę o tym, co według mojej oceny, wydało mi się najciekawsze i najistotniejsze w tej historii.

Początki Kapadocji

Miliony lat temu płaskowyż Środkowej Azji Mniejszej, było morzem, otoczonym przez zielone lasy i równiny. Na tych terenach zamieszkiwał sobie przodek naszego słonia i konia Hipparion.

Potem na skutek aktywności gór Taurus, gór byczych, pięknych do dziś, i aktywności wulkanów,  środowisko i płaskowyż uległy zmianom, a przodek konia, wyginął około 10 milionów lat temu. Tereny Kapadocji bardzo długo nie były zamieszkiwane, właśnie ze względu na ciągle niespokojną ziemię i wybuchy wulkanów.

Dopiero po okresie zlodowaceń, klimat powoli ulegał złagodzeniu, zwłaszcza w okolicach Konyi i Aksary. Na miejscu dawnych popiołów, odrodziła się przyroda, powstały jeziora, rzeki, a lasy zapełniły się zwierzętami i roślinami. Popiół, piasek, glina, bazalt, miękki tuf, i inne składniki warstw powulkanicznych utworzyły w tym miejscu, unikatowe formy skalne.

Owe baśniowe kominy, albo grzybki i czapeczki, powstały właśnie na skutek szeregu niespokojnych zmian na ziemi i poprzez silne erozje wulkaniczne.

Kapadocja – kraina pięknych koni, albo świątynia Wielkiej Bogini

Są dwie możliwe wersje pochodzenia. Jedno od Konia, co znaczy ni mniej ni więcej, że była to kraina pięknych koni. Bądź od kultu Wielkiej Bogini Matki praktykowanego na tych ziemiach, jeszcze długo przed nastaniem chrześcijaństwa, czy islamu.

Możliwe więc, że Kapadocja pochodzi od perskiego słowa „Katpatuka”. Bo, tym słowem określał krainę pięknych koni, król perski Dariusz.

W Anatolii, 2000 – 1000 lat p.n.e, oddawano tutaj cześć Bogini Matce, która nazywała się Hebat, nazywano ją Khuta-Khepat, co mogło przekształcić się w języku perskim, czy medyjskim, w słowo – Kapadokia.

Herodot, ulokował granice Państwa Hetyckiego, pomiędzy rzeką Eufrat, na wschodzie, do jeziora Tuz i Likaonii (Konya) na zachodzie, i  Morza Czarnego, na północy, i gór Taurus na południu.

Według niego były to tereny szczególnego kultu Bogini Matki. Luwijczycy, mieszkańcy ówczesnej Kapadocji, używali również konie ( pięknych i dorodnych) stąd i dwie popularne tezy dotyczące powstania do dziś istniejącej nazwy, która pochodzi, od Bogini Matki, albo od konia. A być może, że od obydwu jednocześnie.

Historia Chrześcijaństwa na terenach Kapadocji

„Otóż i ja tobie powiadam. Ty jesteś Piotr ( skała), i na tej skale zbuduje kościół mój, a bramy piekielne go nie przemogą. I tobie dam klucze królestwa niebieskiego, cokolwiek zwiążesz na ziemi, będzie związane w niebie, a co rozwiążesz na ziemi, będzie rozwiązane w niebie” (Mt. 16.18-19) .

I właśnie tu w skałach Antiochii, wykuto pierwszy chrześcijański kościół. Inspiracją miały być ponoć, właśnie owe słowa z Pisma Świętego. I pomimo, że nowa wiara w Mesjasza, narodziła się w Jerozolimie. To zadziwiające jak w krótkim czasie, apostołowie, potrafili rozpowszechnić ją w Anatolii i Antiochii, na terenach dzisiejszej Turcji ( Mezopotamia).

17 km od Nevsehir, rozciąga się dolina z niesamowicie ukształtowanym terenem skalnym, z baśniowymi kominami, która niegdyś nazywała się Korama. W 1705 roku odkrył ją, wysłany na ziemie osmańskie, przez Ludwika XIV, Paul Lucas. Zafascynowany baśniowymi krajobrazami, oraz ludźmi tam mieszkającymi, kościołami, gołębnikami, i zachwycającymi dolinami, sądził, że odkrył „zejście” do innego świata i magiczną zaginioną cywilizację. Potem, w 1712 roku zrobił pierwsze notatki w których opisywał swoje pierwsze wrażenia. Wziął skalne kominy, za grobowce zaginionych cywilizacji, ale kiedy zajrzał do środka, zaskoczony, zobaczył, że mieszkają w nich ludzie.  Nazwał je piramidami i według, kolejnych badaczy, był z lekka fantastą.

A jak było na prawdę ? Czy można sięgnąć historycznie, do takich czasów, za nim to wszystko się stało, odtworzyć krainę, która istniała tu na długo, przed pierwszymi współczesnymi osadnikami … Według mnie. I jedni badacze i drudzy, snują swoje hipotezy. A wiarygodna staje się ta „historia” do której pasuje najwięcej nazbieranych fragmentów jakiejś układanki.

Bardzo ciekawie i zagadkowe malowidło. Na pierwszy rzut oka, tak pobieżnie zerkając. Obraz w klimatach prawosławnych, przestawiający narodzenie mesjasza.  Trudno orzec co artysta tego naskalnego malowidła, mógł mieć na myśli ? Bo, mamy na nim , narodziny mesjasza, ale w dwóch osobach. Dziecko w kołysce, kojarzy się z egipską mumią. Do kołyski zaglądają kozły … Na wygodnym posłaniu, w pozycji półsiedzącej odpoczywa zamyślona  kobieta – matka i zerka w stronę dziecka kąpanego przez dwie kobiety.  Oczywiście może to być wizja chrztu Jezusa, ale nie musi. Trudno orzec, czy niewiasty kąpią dziecko w wodzie, czy w subtelnej energii, spływającej z gwiazdy powyżej stożkowej góry, której konstrukcja, może się kojarzyć, z podziemnymi labiryntami w Goreme.

Scena piastowania dzieciątka, odbywa się w jednej z kominowych kapadockich, formacji skalnych. Matka Boska, być może nawiązuje do poprzedniego okresu przedchrześcijańskiego kultu, Bogini Matki. Kobieta – Matka Boska, jest wyraźnie większa, od reszty towarzyszących jej postaci. Spoczywa wewnątrz czarnego kopca, w całkiem komfortowej i bezpiecznej pozycji. Aniołki powyżej kopca, mają nad głowami takie same aureole, jak nowo narodzone dzieci poniżej. Twarze aniołków, są celowo zniszczone ( zatarte) przez wiernych muzułmańskich. W islamie,  bluźnierstwem jest malowanie twarzy boga i świętych. Matka Boska, według Muzułmanów, ewidentnie nie należy go grupy bogów i świętych. Jej twarz została ocalona.

Kojarzy mi się z mitologią egipską i narodzinami w dwóch osobach – materialną i niematerialną. Ka i Ba. Zamiast jednej osoby, narodziły się dwie istoty: jedna śmiertelna, z pierwiastkiem  witalnym w ciele – Ka, leży w kołysce, do której zaglądają kozły, symbole ziemskiego losu, skał i Saturna ( astrologicznie).  A poniżej w świetle kosmicznej gwiazdy, której promienie przenikają nawet najmroczniejszą skałę, „kąpie” się jej duchowe odbicie, istota, z pierwiastkiem duchowym – Ba. Klasyczne, nieco zmodernizowane, połączenie egipskiego Ka i Ba , we wczesnej, chrześcijańskiej ikonografii …  ? Trudno było oprzeć  takiemu, pierwszemu skojarzeniu.

Będąc w Kapadocji, można odnieść wrażenie, że spaceruje się po planie zdjęciowym, do baśni, albo filmu. Aż trudno uwierzyć, że czapeczek na te grzybki skalne nie nałożyła ludzka ręka. Na powierzchni księżycowe pejzaże, a pod tą naturalną dekoracją, czuć, jakby inny świat, zaginioną pradawną rzeczywistość, która, z jakiegoś powodu, wieki temu, osierocając resztę ludzkości, zeszła do podziemi. Być może taka  właśnie ilość kościołów i drążenie wciąż nowych podziemnych korytarzy w dół, była próbą dokopania się do czegoś, albo do kogoś. Dosłownie i w przenośni szukano pod ziemią schronienia.

To w Kapadocji narodziło się życie klasztorne i pustelnicze, kiedy w Europie, nikt, jeszcze nie miał bladego pojęcia, co to klasztor. Właśnie tutaj powstawały pierwsze pustelnicze samotnie. Z Kapadocji bierze swój początek idea życia klasztornego.

Legendy i mity nie rodzą się wyłącznie z ludzkiej wyobraźni. Zawsze mają jakieś drugie dno i swoją podstawę, tak jak i plotki.  Być może,  na szczątkach dawnej cywilizacji, powstała jej religijna atrapa. Bo czyż meczety nie przypominają współczesnych rakiet… Oświetlone zielonym światłem, wyglądają jak rakiety gotowe do startu.

Kapadocja ukształtowała się, 60 milionów lat temu, a to całkiem spory kawałek czasu.

Wyobraźnia mnie poniosła. Ale, czy można się dziwić … w takich klimatach.

Tak, w tym miejscu, tkwi,  jakiś tajemniczy potencjał.


Kapadocja i największe skupisko kościołów w jednym miejscu.  Może słowo kościoły, to na wyrost powiedziane, bo w rzeczywistości,  są to maleńkie groty wydrążone w miękkiej skale tufowej, przypominającej pumeks. I nie ma się co dziwić, że wystarczały.  Bo wiernych chrześcijan, było wtedy tylu, co kot napłakał. Tliły się zaledwie początki, nowej religii, a w zasadzie różnych sekt o podłożu religijnym, które, od czasu do czasu, zmuszone były ukrywać się, w podziemnym mieście.  Do dnia dzisiejszego, owe miasta i labirynty, są nie do końca rozszyfrowaną i dokładnie zbadaną, zagadką archeologiczną. Poszukiwania trwają.

Zwiedzając podziemne labirynty, odnosi się wrażenie, że to miejsce, w jakiś sposób dzikie jeszcze, i nieprzewidywalne.

Obawiam się, że gdyby nie pilnować grupy, krążąc po labiryntach podziemnego miasta, można byłoby się  tam zgubić –  na amen.

Snułam się więc, pomiędzy „grzybkami, księżycowych skałek”, wyobraźnia podpowiedziała mi, kilka fantastycznych skojarzeń.

Jedno, z  filmem;  „Wehikuł czasu”, i zdegradowaną rasą ludzi do gadów, zamieszkujących podziemia.

A drugie;  z sympatyczną rodzinką jaskiniowców, z Flinstonami.

To pierwsze z Wehikułem czasu, i z Morlokami, potęgował szereg krętych i ślepych tuneli, do czwartego piętra w dół. W zasadzie strasznych, jeśli, zostać w nich samotnie.

Być może, gdzieś tutaj, w głębinach, poza ludzkim okiem, istnieje jedno z zejść do podziemnego królestwa i podziemnego świata, o którym pisał  w swojej powieści, Stephen Cook i na bazie czego powstało szereg mitów.

To był widok w dół z czwartego piętra w głąb miasta. Ile tam jeszcze pięter pozostało ? Końca nie widać ..... Dziura w głąb ziemi. Z góry, gdy się nad nią stoi wygląda niesamowicie, jak otchłań bezdenna.

Natomiast zaglądając do opuszczonych domów wykutych w skałach, czułam się, jak na planie zdjęciowym z filmu Flinstonowie.  Co krok, to kolejny dom Barneya i Betty. Brakowało tylko dinozaurów, wielgachnych kości, słodkiego Dina, i głównych bohaterów.

To była udana wycieczka, bo, bez pośpiechu, bez tłumów, wszystko psujących przepychanek. Mogłam sobie pobyć sama i posiedzieć przy stołach,  i kominach opuszczonych domostw. Wczuć się w Kapadockie klimaty, w ciszy i spokoju.  Obejrzeć niesamowity zachód słońca. I poczuć się jak w bajce, na księżycu, albo na planie filmu science-fiction.

Sami zobaczcie.

Kapadocja z lotu balonem



DOLINA GOŁĘBI. W oddali majaczy "Wieża Babel" .....
Mieszkania i świątynie w wydrążone w miękkiej skale tufowej
W tym widoku, różni ludzie, widzą różne kształty. Jedni wielbłąda, a ja zobaczyłam biblijną Wieżę Babel

Widok z z ulicy poniżej. Obecnie Turcy zwietrzyli na swoich dotychczasowych mieszkaniach w skale, niezły interes. Wybudowali domy poniżej, a skalne „rezydencje” wynajmują turystom na nocleg, albo prowadzą w nich hotele i rezydencje.

 Wnętrze jednego z opuszczonych mieszkań

Z Turcji nie można wywozić antyków, ani , nic co takowy antyk przypomina. Szkoda ( a może, dobrze) że nie objaśniono nam tego zaraz po przylocie. Udało mi się wrócić do domu z cudowną lampą „Aladyna”

Od tej pani, kupiłam kapadocką laleczkę

Luksusowy hotel dla chętnych na nocleg

Sławetne „grzybki”

Podziemne miasto w Goreme

Wnętrze podziemnego miasta, można zejść do czwartego piętra w dół, i chwilami dostać klaustrofobii.

Tunele łączące poszczególne podziemne, pomieszczenia mieszkalne. Ciasno było i czym bardziej w dół tym klaustrofobiczniej. W podziemnym mieście, przed najazdem barbarzyńców, ukrywali się, chrześcijanie wieków pierwszych.

Na najniższych poziomach, jeszcze nie dostępnych płynie podziemna rzeka.

Czego nie ma tutaj – jest w galerii Fototurystka – zapraszam