Pierwszy raz z kartami i wróżbami zetknęłam się już jako bardzo mała dziewczynka.
Właściwie to wychowałam się z kartami w ręku.
W dzieciństwie moją najlepszą zabawką na długie zimowe wieczory były własnie karty. Takie zwykłe pokerowe do gry. Urzekały i rozbudzały moją wyobraźnię. Najciekawsze były dla mnie karty z figurami. Dzieliłam te postacie na dobre o szlachetnym usposobieniu i złe – wredne, próżne i podróżne. Wymyślałam im wiele różnych ról i żywotów.
Miały te karciane papierowe figurki swoje królestwa i własne pałace. Zamieszkały w miejscu, pięknym i wystawnym na toaletce mojej mamy, pośród buteleczek z perfumami z wężykiem spryskiwacza w zygzaki jak u prawdziwego węża z frędzelkami na końcu i korali poukładanych w spirale i serpentyny, pośród broszek, pudełeczek z klipsami, szpilkami i guzikami.
Najpiękniejsze były takie różowe klipsy w róże. Uwielbiałam tę biżuterię niedrogą pewnie i kiczowatą leżącą w pudełeczku na toaletce i zawieszoną na mamie. Piękne były te jej kwiecisto-różane klipsy, korale, zapach perfum i pudru. Ten zapach zapamiętałam najbardziej z dzieciństwa. Leżało tam również i kilka sznurów korali o krwisto czerwonym kolorze i takich z drzewa sandałowego przeplatanych turkusami, które tato przywiózł z Afryki i sznury pereł na żyłce, i spora kupka nic nie wartych świecidełek, szklanych paciorków ale dla mnie najpiękniejszych.
Staromodna toaletka taka zwyczajna z błyszczącego fornirowanego drewna, babcina, antyk z lat sześćdziesiątych. Stała pewnie w nie jednym domu z tamtych czasów, ale w moim domu była pałacem karcianych, królów i królowych. Moi dziadkowie byli karciarzami, ale nie hazardzistami. Żyli skromnie na poddaszu kamienicy o zapachu drewna z kotką Mrusią na kolanach, kartami w ręku i sporą liczbą oddanych przyjaciół.
Co tydzień, a bywało że częściej w domu dziadków zbierała się doborowa grupa „graczy”. A grywano różnie. W tysiąca, Beta (do dziś nie wiem co to za gra) w Durnia, w Pokera w Remika i do północy albo i dłużej. Mnie dziecku pozostawało tylko pogodzić się z losem, siedzieć i nudzić strasznie obok ludzi zajętych wpatrywaniem się w karciane obrazki. Przyglądać się temu zezowaniu za wachlarzyka kart, graniu, przebijaniu i nie marudzić. Niesamowicie nudne byłe dla mnie te ich karciane wieczorki. Ale któregoś razu coś się odmieniło, babcia podarowała mi karty. Wiem żebym nie marudziła i dała rodzicom spokój. Ale dostałam całą bajecznie kolorową talię kart i przestałam się nudzić. Z początku babcia nauczyła mnie grać „w piątkowego”, a potem kłaść pasjansa, aby po jakimś czasie pokazać mi kilka wróżb. Prostych, odpowiadających na „tak”, albo „nie”.
Nie miałam na co wróżyć. Dla mnie przyszłość znaczyła tyle co teraźniejszość, a tego co myślą dzieci z piaskownicy wcale nie byłam ciekawa.
Królewskie dwory
Więc stwarzałam tym karcianym postaciom i ich dworom nowe dorosłe życia. Pełne przygód, potyczek, miłosnych eskapad i wzajemnej afektacji. Walczyli ze sobą, kochali się, kłócili, bili, porzucali i rozstawali. Żeby ponownie do siebie wrócić, w nowym życiu które im zaprojektowałam. Wymyśliłam dla nich różne role i intrygi. Te z serduszkami były najlepsze i troskliwe. Dama i król mieli najłagodniejsze twarze. Królowa serduszko była zjawiskowo piękną kobietą. Z włosami o miedzianym kolorze zaczesanymi w koka z powpinanymi perełkami i woalką lekko spadającą na czoło. Cudowna to była dama.
Ale drażniło mnie że zamiast nóg ma dwie głowy. Zawsze jakbym ją nie ustawiła czegoś jej brakowało.
Wobec tego uzgodniłam z sobą, że skoro królowa ma dwie głowy to i będzie mieć dwa charaktery. Jeden matki a drugi żony. Brodaty król serduszko kojarzył mi się wyłącznie z dobrym ojczulkiem. A jego druga głowa, gdy się odwracał nią do góry, była wujkiem. Nigdy mężem. A walet ? Ten, to zawsze był ukochanym damy z serduszkiem, którego na próżno próbowała uwieść i odbić królowej kier, dama Karo i dama Pik. Dama trefl nie ulegała flirtom, ani nadmiernym afektacjom, w mojej tali była najbardziej niezależną Damą, wolnym duchem i zbójniczką o dobrym sercu. Taką jak w Królowej śniegu.
Inne postaci i ich kolory, odpowiednio kojarzyły mi się z wrogami albo z przyjaciółmi tych głównych – Sercowych kart. Kwadraciki – Karo, te czerwone, zazwyczaj były gapiami, tłumem, albo kupcami. Wszystko załatwiały każdemu kolorowi dworu, ale nie za darmo. Listki – treflowe kochały wolność, podróże a przy tym były bardzo dzielne i bezinteresowne. Czarnymi owcami w stadzie były czarne liście – piki. Źli okrutni ludzie, porywacze, zbóje i bandyci. A najgorszy z nich był król. W moim dziecięcym świecie był przywódcą bandy, a odwrócony drugą głową, okrutnym władcą. Czerwone karty drżały przed czarnymi, a tamte porywały je i więziły w szufladkach maminej toaletki ze spinkami i szpilkami. Albo torturowały je i zdradzały.
Obok króla najokropniejszy był walet pikowy i czarna dama. Nie cierpiałam ich za surowe nieprzyjazne twarze i dawałam im najgorsze role na mojej toaletce. Waletowi rolę głównego podlizuchy i szpiega, a królowej wiedźmy i czarownicy. Mogłam tak godzinami żyć ich życiem, zwłaszcza, że na maminej toaletce miały wielopiętrowe królestwo, półeczek, szufladek i wystających ozdobnych skrytek, a w dodatku odbijały się wszystkie karty po drugiej stronie lustra z dwoma olbrzymimi skrzydłami po bokach. Mogły więc oszukiwać inne karty, łudzić, sprawiać wrażenie że jest ich więcej i zmylać wroga, albo nawet kłamać. Reszta kart, ta bez obrazków służyła swoim dworom według ich koloru, albo za siłę, albo słabość. Czarne za armię, czerwone w zależności od kształtu za pieniądze albo zamieszanie, a serduszka za listy miłośne, siłę kochania i przyjaźń.
Czasem łączyłam je w pary małżeńskie z innymi dworami.
Dama serce zawsze była główną amantką, żoną albo matką, za męża wybierałam jej czasem króla treflowego, a czasem sadystycznie króla Pikowego. Bywało że czasem porywał ją walet pikowy, dla króla pikowego, albo Karowego. Wtedy królowa Kier mocno cierpiała i oczekiwała na ratunek od waleta serduszko. Walet był najfajniejszym facetem z wszystkich kart. Dama karo była nieszczerą przyjaciółką damy kier, a dama trefl zaufaną i dobrą przyjaciółką.
Moje karty z dzieciństwa miały więc wiele przygód i wiele żyć i przeżyć. Nie liczyło się że przegrywały. Zawsze potem zaczynały nową historię.
Potem gdy byłam starsza i nie musiałam już chodzić z rodzicami do domu dziadków na karty. Moje karty zostały gdzieś zapomniane w szufladzie, może u babci? Nie wiem. Zgubiłam karty z dzieciństwa beznogie damy i królów. Aż do pewnego momentu kiedy to na dobre postanowiły powrócić do mnie pod inną postacią.
W domu i u babci wróżono w każdy piątek. Czasem mama prosiła babcię o cygańską wróżbę.
Przyglądałam się jak na stół wykłada się dwadzieścia cztery karty po osiem w trzech rzędach. I mówią o czymś czego nie rozumiałam, babcinymi ustami.
– Masz ciemne włosy, a właściwie ciemny blond, więc będziesz Damą serduszką, damą kier. Powiedziała babcia, kiedy pierwszy raz zaprosiła mnie na piątkową wróżbę.
– Ale dlaczego, wolałabym być damą trefl babciu.
– Dama trefl reprezentuje szatynkę, Dama Pik, brunetkę, Dama Karo jasną, albo tlenioną blondynkę, a ty dziecko jesteś Damą kier.
Powróżyć , powróżyć kochaneńko ?
Najlepszy czas dla wróżb ? Wyłącznie piątek.
A oto klika zapomnianych i odgrzebanych wróżb z tamtych lat.
Po pierwsze.
Trzeba potasować 24 karty zwykłe do gry, przełożyć na trzy kupki lewą ręką. Po czym z dołu biorąc rozłożyć po osiem w trzech rzędach. Karta która reprezentowała wróżącego miała kluczowe znaczenie w rozkładzie. Karty w okół niej były najważniejsze. Sygnifikator wybierało się na podstawie koloru włosów ( oj dziś byłby z tym niezły problem)
Ruda, blondynka, albo farbowana – Dama Karo
Ciemna blondynka, popielaty blond – Dama Kier
Szatynka – Dama trefl
Brunetka – Dama pik.
Zapewne to samo tyczyło się mężczyzn, alem nie widziała nigdy na wróżbie u babci żadnego pana.
W zależności od tego gdzie znajdowała się osoba główna, ta co przyszła po wróżbę, czyli któraś z „dam”, mówiło się tak.
- Jeśli leżała pośrodku rozkładu znaczyło to, że jest się w centrum uwagi.
- Jak u dołu znaczyło, że zepchnięta poza margines, a wszystko toczy się bez jej udziału, a za sprawą osób trzecich.
- Jak w lewym górnym rogu, znaczyło to że „dama” jest na wylocie, i w już wkrótce skończą się jej problemy.
- Jak w dolnym lewym rogu, prawie to samo co na wylocie. Tyle że z czyjegoś życia wyleci kochna. Koniec związku, przyjaźni układu.
- Wszystko co znajdowało się nad kartą głównej damy, było na „jej głowie” , „w jej głowie” „jej myślami”, o których od razu wiedziała wróżąca.
- Wszystko co pod nią i tą drugą dolną głową, było tym co „ona depcze” czego nie chce, czym gardzi, albo zaniedbuje.
- Karta z lewej oznaczała niedawną przeszłość. Jeśli tą kartą był jakiś król, albo walet, bądź dama, oznaczało to że obok, z przeszłości pojawi się ktoś o danym kolorze włosów i charakterze karty np. mężczyzna. Jeśli postać miała odwróconą od sygnifikatora głowę, znaczyło to, że jest jej wroga, a jak zwróconą do sygnifikatora, miała dobre zamiary „zbliżał” się romans.
- Karta personalne na prawo od „damy” oznaczała szybką przyszłość. I znów jeśli odwrócona głową, znaczyło się, że wróg. A jak zwrócona w tę samą stronę co „dama”, znaczyło się przyjaciel, ukochany itd.
- Karty bez figur, oznaczały różne sprawy. Od 10 trefl – późnym wieczorem. Do trudnej sytuacji. Karta 10 karo, dużo kasy, a dziewiątka- zdradę. As treflowy ułożony prawidłowo, zapowiadać mógł śmierć i pogrzeb, a nóżką do góry a listkami w dół, tylko chorobę. Dama karo zazwyczaj, to próżna kochanka, a dama pik, to obca kobieta, albo cudzoziemka. Wiele tego było. A jam patrzyła z wypiekami na twarzy i chłonęła tę inną rzeczywistość piątkową.
- Wszystkie karty z serii Pik, zazwyczaj reprezentowały urzędników, Karo, ludzi zaprzyjaźnionych, a 10 pik żałobę, albo przegraną sprawę np. w sądzie. 7 Pik, oznaczała kartę złodziejską. I nie daj bóg żeby stała obok „damy” i waleta Pik zwrócona w jej stronę tuż za jej plecami.
Mi osobiście wróżyć nie było wolno, poza wyjątkowo prostymi wróżbami takimi – na tak, albo na nie.
Wróżby młodzieżowe – kocha, nie kocha, zdradza, całuje itp
Pierwsza z nich polegała układaniu kart po trzy w dwóch rzędach, aż do ich wyczerpania wspólnych kart ( walet z waletem), jak wszystkie ułożyły się w pary, odpowiedź była „tak”, a jak jedna haczyła, odpowiedź była na „nie”
Druga metoda była podobna, z taką różnicą że trzeba było wykładać karty w dwóch rzędach, a pary łączyć i odrzucać. Gdy na końcu była para, wróżba była na tak, a jak bez pary, było nie.
Trzecia metoda była na miłość i zapożyczyłam ją od koleżanek z obozów i koloni.
Kładło się karty w jednym rzędzie. Jeśli pojawiły się dwa króle obok, znaczy się kocha, dwie 9, będzie całował, dwie damy, będzie zdradzał, a obok dwie dziewiątki będzie całował tę drugą. Dwie siódemeczki, to wyobraźnia, dwie ósemeczki – odejście. itd. Tutaj kolory nie miały znaczenia tylko figury. Natomiast wróżbę wzmacniało kilka par podwójnych z dam, króli albo dziewiątek itp.
Czy te wróżby się sprawdzały ?
Moje za bardzo nie bom pewnie nie zwracała uwagi na wróżby za bardzo zajęta tym co się działo na gorąco. Była to raczej forma zabawy z koleżankami i prościuchnego pasjansa którym lubiłam straszyć „narzeczonych”. – Kochasz mnie, czy nie. Zaraz to sprawdzimy poczekaj, poczekaj tutaj mam karty, takie po babci. Jak nie kłamiesz sam będziesz te karty wybierał. Zawsze działało.
Wróżby mej babci, te z ośmiu kart w trzech rzędach. Oj te sprawdzały się, sprawdzały co do joty.
Zachodzę w głowę skąd w tamtych czasach ( lata 40- 50-60) tak dobra znajomość ezoteryki u mojej babci. Nigdy nie widziałam żeby korzystała z jakiej magicznej księgi, a zresztą w tamtych czasach, nonsensem szukać byłoby książek o magii. Mama mówiła że babcia być może nauczyła się tego i owego w czasach swej młodości od jakiejś przejezdnej cyganki. Już się tego nie dowiem. Tajemnica zabrana do grobu. Mnie pozostał w spadku „dar” wróżebny z dziada pradziada i po cyganach.
Musisz się zalogować aby dodać komentarz.