Dobra murzyńska wróżka
Harry Herman Roseland
(1867—1950)
„Czy to nie ironiczne” powiedziała Oprah Winfrey, podziwiając obraz jednego z lepszych amerykańskich malarzy Harrego Hermana Roselanda malującego między innymi afroamerykańską biedę i wróżki z czasów niewolnictwa. „Że wszystkie te wolne kobiety obchodziło ich własne życie widziane okiem kobiet, które mają być sprzedawane w niewolę i oddzielone od swych córek„?
Jego obrazy swoim klimatem przypominają mi moją ulubioną powieść o czasach wojny secesyjnej ” Przeminęło z wiatrem”, buńczuczną Scarlett i jej dobrą grubą nianię, z zawsze dobrymi radami.
Choć na ogół nie było z tym niewolnictwem aż tak różowo, wolę jednak wspominać te lepsze bardziej romantyczne fragmenty niż „Korzenie” Alexa Haleya z dramatycznym Kuntakinte , który za nic w świecie nie chciał stać się Tobym.
H.H. Roseland uwiecznił na swych płótnach dziwne paradoksy, losy niewolnic splecione z losami równie zniewolonych przez „los” żon i córek swoich właścicieli. Czas zatrzymany w porcelanowej filiżance i w przypadkowym wzorku z liści od herbaty. Faktycznie ironia, pytać się o los bardziej zniewolonego od siebie.
Dla murzynki była to chwila na filiżankę herbaty w towarzystwie swej pani, chwila oddechu, przerwa od pracy, a dla niej jakaś tajemnicza egzotyczność, niezwykłość i dziwność, dodająca pikanterii jej nudnemu życiu, odmienność kulturowa, magiczna zwyczajowość, rytuały, tańce, tabu, seks inny niż ten z mężem w alkowie. itd. Niezwykłość kusiła, ale i przerażała zarazem, dlatego w rezultacie gdy niewolnica nazbyt dobrze rozeznała się w słabościach i szczegółach z życia swej pani, odsprzedawano ją gdzie się da, byle daleko. Łatwiej było rozstać się z murzynką, niż z niewygodną znudzoną „przyjaciółką” z tej samej klasy społecznej.
Była przehandlowana w inne ręce, gdzie znów wkupywała się posiadanymi „mocami” w łaski jakiejś innej próżnej pani duszącej się w za ciasnym gorsecie u boku męża wykradającego się nocami do zmysłowych niewolnic, byleby tylko nie zdychać w polu od za ciężkiej roboty.
A wyrzuty sumienia, czy któraś dama wiedziała co to sumienie ?
Dziś już bez własnych plantacji, również „damy” biegają do wróżek często, cichcem, żeby ich nikt czasem nie wyśledził, nie wyśmiał i konszachty ze złym nie posądził. Bocznym wejściem od zaplecza, (albo wyłącznie dla zabawy na Facebooku wróżą z tarota), ażeby po godzinnym seansie z wypiekami na twarzy grzecznym truchcikiem z modlitewnikiem i różańcem torebeczce, na mszę pobiec do spowiedzi u księdza o odpust i pokutę prosić, za ze złym zbratanie.
Powracając jednak do sztuki Harrego Hermana Roselanda, wypadałoby oprócz zaprezentowania jego obrazów, napisać kilka szczegółów o jego życiu, że urodził się w Ameryce w Nowym Jorku w Brooklynie 1867r, że był niezwykle utalentowanym artystą, praktycznie zupełnym samoukiem, a na swoich obrazach malował afroamerykańską biedną rzeczywistość, jej nędzę i właśnie owych czarnych wróżbitów z okresu secesji, ale również krajobrazy, portrety i wiele innych gatunków. Zmarł w 1950.
Mam nadzieję , że jako artysta spełnił się za życia, do końca i jako człowiek również. Niestety nie wiele można się o nim dowiedzieć w Polsce ( po polsku) o jego biografii, życiu, szczegółach, anegdotach, historiach rodzinnych itp. Był samoukiem, nie przejawiał chęci kształcenia się poza granicami Ameryki, na przykład w Europie, nie skorzystał z takiej możliwości, ani z szansy jakie mu ona dawała, choć zapewne mógłby. Widać urodził się na indywidualistę – samouka i całkiem dobrze mu poszło.
Jeden z obrazów Harrego Hermana Roselanda posiada w swojej prywatnej kolekcji Oprah Winfrey, jest to obraz na którym przedstawiono matkę i córkę szykowaną do sprzedaży w różne miejsca.

Niech przemówi magia Czarnego Lądu,
Afryka, kraina ludzi szamanów.
Wróżbita niczym dyrygent gra na ludzkich pragnieniach.
Gra i stroi je zarazem.
A wróżono i wróży się z w wielu rzeczy, z filiżanek i liści herbaty, kawy, z liści palm, z kart, kości i wielu, wielu innych przedmiotów i zjawisk. Żeby po jakimś czasie dostrzec w filiżance po wypitej kawie, coś, co ewidentnie rzuca się w oczy i nie da zlekceważyć, jakiś układ ni to złudzenie ni – miasto, człowiek, symbol i dzieje się prawdziwa magia w każdym miejscu i zjawisku, w każdym użytym przedmiocie, dzieje się na prawdę.
Gdy czas nadejdzie, bo nie zawsze się dzieje, nie na zawołanie.
Kiedyś zobaczyłam w filiżance po kawie, w zabrudzeniu z fusów, coś co do złudzenia sprawiało wrażenie obrazka namalowanego po jej wewnętrznej stronie, wyglądało jak bardzo duże centrum miasta z bardzo wysokimi wieżowcami. Nigdy nie przyszło mi do głowy, żeby zwracać uwagę na takie pierdołki jak wróżenie z fusów w filiżance po kawie. Głupota jakaś. Ale wtedy obraz jakby prosił się o interpretację, wyrazisty był, jak trwała dekoracja, a nie zabrudzenie, namalowane ręką niewidzialnego artysty.
Pamiętam, że powiedziałam: – Zobaczcie, te fusy ułożyły się w kształt miasta z bardzo wysokimi domami. – Faktycznie. Usłyszałam w odpowiedzi. – Może szykuje ci się wyjazd do takiego miasta ?
Czarne wróżbitki na obrazach H.R. Roselanda
_________________________________________________________________________________
Musisz się zalogować aby dodać komentarz.